Wielkanoc roku 1995 Gdańszczanie pamiętają jako datę tragiczną. Tego kwietniowego dnia 21 osób zginęło pod gruzami wieżowca, w którym doszło do wybuchu gazu. Teraz, po 21 latach, na jaw wychodzą informacje sugerujące, że tragedia była zaplanowaną operacją Urzędu Ochrony Państwa, a ofiary w ludziach to „wypadek przy pracy”.
Na sensacyjne informacje natrafił profesor Sławomir Cenckiewicz, autor słynnej książki o związkach Lecha Wałęsy z bezpieką. To właśnie podczas pisania „SB a Lech Wałęsa”, kiedy Cenckiewicz rozmawiał z – między innymi – strażakami, pracownikami tajnych służb, a nawet byłym ministrew spraw wewnętrznych, wiele osób niezależnie od siebie sugerowało, że z aktami „Bolka” mogła być związana także pamiętna katastrofa w Gdańsku-Wrzeszczu.
Nie umieszczono tej informacji w książce. Ani ówczesny prezes IPN Janusz Kurtyka, ani współautor pozycji Piotr Gontarczyk nie dali wiary rewelacjom, o których usłyszał ich kolega. Brakowało również dowodów. Pytany o sprawę Adam Hodysz, mieszkaniec bloku, stwierdził tylko „Nie chcę mówić o Wałęsie, bo przez niego ledwie życia nie straciłem”. To słaby dowód, jednak bardzo wymowny jako poszlaka…
Jaki ma to związek z UOP? Adam Hodysz był funkcjonariuszem Służby Bezpieczeństwa, który współpracował z „Solidarnością” (a wcześniej z WZZ). Dzięki jego pomocy udało się zdemaskować kilku tajnych współpracowników bezpieki, między innymi Edwina Myszka. W 1984 złożył podanie o zwolnienie ze służby, a pod koniec tego roku został aresztowany. Wyszedł na wolność w 1988 roku. Po przemianach ustrojowych pełnił funkcję Dyrektora Delegatury Urzędu Ochrony Państwa w Gdańsku. To on przekazał Antoniemu Macierewiczowi (ówczesnemu szefowi MSW, przygotowujemu ustawę lustracyjną) teczkę „Bolka”. Stanowisko Hodysz utracił po „nocnej zmianie” – de facto zamachu stanu dokonanym przez grupę prominentnych polityków (pisaliśmy o tym m.in. >>TUTAJ<<).
Po ośmiu latach od wydania książki „SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii” odtajnione zostały akta sprawy sądowej przeciwko Zbigniewowi Grzegorowskiemu (były funkcjonariusz SB, później służył w UOP, a obecnie w ABW – kariera jak z „Psów” Pasikowskiego: „Wszystkich nie wyrzucą. Policję polityczną muszą mieć, czy jak tam ta kurwa będzie się nazywać. No co?! Jezuitów zatrudnią?„) oskarżonemu o współudział w kradzieży akt obciążających Wałęsę. Co ciekawe, Grzegorowskiego po 16 latach uniewinniono, choć sąd doszedł do wniosku, że do kradzieży akt doszło…
Profesor Cenckiewicz, przeglądając akta Grzegorowskiego (sygnatura II K 174/05), natrafił na nowy ślad w sprawie, która zaintrygowała go niemal dekadę wcześniej. Znalazło się tam między innymi podanie oskarżonego o dołączenie do materiału dowodowego…
…„polecenia służbowego, kierowanego z Gdańskiej Delegatury UOP – ul. Okopowa 9, z wydziału II /kontrwywiad/ – jako informacji sprawdzonej i wiarygodnej – iż w ruinach wieżowca w Gdańsku-Wrzeszczu przy ul. Wojska Polskiego, po wybuchu gazu w drugie święto Wielkanocne w 1995 roku – kwietniu, znaleziono tomy akt: Sprawy Obiektowej „Jesień 70” i dokumenty należące do Archiwum byłej Służby Bezpieczeństwa – wydział Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Gdańsku”.
Jednocześnie w tym samym wniosku Grzegorowicz zaznacza, że informację tę przekazało mu osobowe źródło informacji. Termin ten (skracany zazwyczaj do OZI) oznacza nieświadomego informatora tajnych służb, nie zarejestrowanego jako agent, ale figurującego w aktach. O wiarygodności informacji świadczą też figurujące pod nią podpisy: Inspektora wydziału II Delegatury Urzędu Ochrony Państwa-Gdańsk, zastępcy szefa d/s operacyjnych Delegatury oraz jej szefa, pułkownika Henkryka Żabickiego.
Na koniec, jednoznacznie i w sposób nie pozostawiający żadnych wątpliwości Grzegorowicz pisał, że dokumenty owe znajdowały się w mieszkaniu, w którym zamieszkiwał pułkownik Adam Hodysz.
Budynek, w którym doszło do tragicznego wybuchu gazu został niemal natychmiast wysadzony przez saperów. Spieszono się do tego stopnia, że 19 zaginionych przy ewakuacji szukano dopiero w rumowisku. A jednak dokumenty z mieszkania pułkownika Hodysza zostały odnalezione i zabrane przez funkcjonariuszy UOP. W oczywisty sposób wiedzieli więc o nich i wykorzystali okazję wejścia do lokalu podczas chaosu panującego przy ewakuacji trzech tysięcy mieszkańców wieżowca.
Pytanie brzmi: czy okazji tej nie stworzyli sami? Czy Wałęsa, kiedy ze swym nieodłącznym Mefistofelesem-Wachowskim przyjechał na miejsce katastrofy, był współczującym gospodarzem – czy raczej bacznym lustratorem zaplanowanej akcji? Profesor Cenckiewicz nie rozstrzyga tego pytania – na razie brak dowodów przemawiających na korzyść jednego lub drugiego stwierdzenia. Jednakże już wówczas, przed wydaniem książki „SB a Lech Wałęsa”, jeden z byłych esbeków, dobrze ustosunkowany w UOP i ABW, powiedzieć miał mu:
„Upozorowali wybuch gazu, żeby wyprowadzić później wszystkich mieszkańców i wejść do mieszkania Hodysza. Przesadzili, budynek się zawalił i zginęli ludzie. Ale do mieszkania i tak weszli”.
Jan Kołakowski