W niedzielę 22 listopada odbył się w Gdańsku marsz skierowany przeciwko zagrażającym Europie imigrantom. Był on odpowiedzią na ostatnie tragiczne wydarzenia w Paryżu, kiedy to w serii zamachów zginęło 150 osób. W Gdańskim marszu uczestniczyło ok. 700-1000 osób.
Pod wieloma względami marsz był udany, niestety wypada również nadmienić, że pojawiły się zgrzyty – tu niechlubnie wystąpili między innymi kibice oraz niektóre załogi ONR (po sprawiedliwości trzeba powiedzieć, że nie wszyscy). Rzeczy nieprzyjemne zostawmy na koniec, oddając pierwszeństwo pozytywnym stronom imprezy.
Przede wszystkim udało się zmobilizować – zwłaszcza biorąc pod uwagę warunki pogodowe – niemałą ilość osób. Ponad dwukrotnie więcej niż na poprzednim, październikowym marszu (choć znacznie mniej niż na pierwszym). Gdańszczanie pokazali, że ruch antyimigracyjny to siła, z którą trzeba się liczyć. Zebrano także sporo podpisów przeciwko podjętej przez Radę Miasta uchwale pozwalającej na przyznawanie imigrantom 2 mieszkań socjalnych w Gdańsku rocznie. Jest to wyraźny sygnał dla włodarzy miasta, ale także dla władz państwowych (podobna manifestacja odbyła się tego samego dnia w Gdyni, a w całej Polsce odbyły się i planowane są kolejne). Stosunek do sprawy społeczeństwa – także tej jego części, która w marszu nie brała udziału – dobrze obrazuje także kompletny brak protestów i kontrmanifestantów, którzy na ogół starają się w jakiś sposób pokazać i zakłócić pochody „faszystów”. Tu marsz zdobywa niezaprzeczalny, mocny plus.
Po chwilowym przestoju na początku, marsz ruszył spod pomnika króla Jana III Sobieskiego trasą przez ulice Korzenną i Rajską pod pomnik „Tym co za polskość Gdańska”. Manifestanci szli pod hasłami „Cześć i chwała Sobieskiemu”, „Gdańsk przeciwko imigrantom”, „Najpierw Moskwa, dziś Bruksela, suwerenność nam odbiera” czy „Chcemy repatrianta – nie imigranta”. Po przybyciu na miejsce zakończenia manifestacji odbyły się przemówienia organizatorów marszu – zdaniem niektórych zbyt mało radykalne.
„Sprzeciwiamy się polityce władz Gdańska, które zachęcają imigrantów, by przybyli do miasta. Organizują dla nich mieszkania komunalne, na które wielu gdańszczan czeka od lat w kolejce” – mówił Kamil Przyborowski z ONR.
Karol Rabenda z partii KORWiN mówił: „Chcemy w sposób wyraźny sprzeciwić się polityce Unii Europejskiej, która doprowadziła do tego, że w granicach UE mamy ok. 1,5 miliona imigrantów. Państwa takie jak Niemcy czy Francja zupełnie nie wiedzą jak sobie z tym żywiołem poradzić. Smutne wydarzenia, które rozegrały się niedawno Paryżu to tragiczny efekt prowadzenia niewłaściwej polityki migracyjnej”.
Niestety, przemówienia zakłócone zostały przez stojących z tyłu pomnika narodowców z Kwidzyna, skandujących: „Wyp…dalać” oraz – z jakiegoś powodu – hasła antykapitalistyczne…
I tu przechodzimy do tej mniej przyjemnej strony marszu. Już na samym początku doszło do spięcia między organizatorami a kibicami, którzy – po raz drugi już (vide: Marsz z września 2015) – próbowali wepchnąć się ze swoim transparentem przed organizatorów i wznosić własne hasła, wulgarne i dość prostackie. Zaraz potem doszły do nich okrzyki „Lechia Gdańsk” i bluzgi pod adresem policji, które zagłuszały nawoływania organizatorów do zachowania spokoju. Doszło do ostrej wymiany zdań, w efekcie której obrażeni na cały świat kibice uformowali własny pochód, idący mniej więcej o 200 metrów przed oficjalnym marszem. Pod pomnikiem zachowywali się już spokojnie, częściowo dlatego, że wyszumieli się już w czasie marszu, a częściowo dlatego, że większość z nich przemaszerowała dalej i urządziła własne zakończenie pod fontanną Neptuna.
Zachowanie kibiców nie było zresztą dla mnie niespodzianką. Jest to tłum, który ciężko utrzymać w ryzach, a łatwo sprowokować (kilku tajniaków kręciło się zresztą po marszu – tu i ówdzie spod nerwowo obciąganej kurtki wysuwał się raz po raz gaz łzawiący…). Nie warto spodziewać się po tym środowisku także wysokiej kultury; odnoszę wręcz wrażenie, że mniej obchodzi ich idea marszu, a bardziej okazja do pokazania się i zadania „szpanu” w towarzystwie („jesteśmy twardzi i źli!”). Ostre i gorzkie słowa, których wolałbym nie pisać. Trzeba jednak uświadomić, przynajmniej części z nich, że wznosząc wulgarne, nieprzemyślane okrzyki nie przysłużą się sprawie w żaden sposób – dadzą za to lewakom do ręki argumenty przeciwko całemu naszemu środowisku.
„Całemu środowisku”. Tak, bo narodowcy, korwiniści, „KaNaPa” i obecni na marszu przedstawiciele PiS-u grają teraz w jednej drużynie. Napisać trzeba więcej: na antyimigranckie hasła nie ma monopolu nikt, nie ma na nie monopolu nawet prawica jako całość. Wręcz przeciwnie, jeżeli lewica – nawet jeżeli nie mamy powodów do darzenia jej sympatią – również zjednoczy się z nami w tej walce – wypada nam tylko się cieszyć, że przynajmniej tu wykazuje się zdrowym rozsądkiem. W obecnej rzeczywistości społeczno politycznej dychotomia lewica-prawica dawno się zresztą zdezaktualizowała. Obecnie konflikt występuje raczej na osiach konserwatyści-postępaki i liberałowie-socjaliści (przy czym europejskim liberałom znacznie bliżej do dawnej prawicy niż do lewicy).
A jednak wciąż dochodzi do sytuacji takich jak dziś (świetnie widać to zresztą na facebookowej stronie marszu), kiedy zamiast wspólnej walki o wspólną sprawę wyciąga się animozje między ugrupowaniami i wulgarnie atakuje tych, którzy mają inne poglądy na gospodarkę czy rolę państwa w polityce. W tym właśnie punkcie zawiodłem się na narodowcach, choć jeszcze raz podkreślam: nie wszystkich. Grupa skupiona wokół transparentu „Imigranci – armia rezerwowa kapitału” (???), a powiązana – jak się wydaje – z Narodowym Odrodzeniem Polski i ONR Kwidzyn, stanęła pod pomnikiem po to tylko, by zagłuszać odbywające się tam przemówienia.
Tu swoją drogą mała dygresja: w jaki sposób kryzys imigracyjny pomóc ma kapitalizmowi? Jak oderwanym od rzeczywistości trzeba być, żeby zaprzeczać temu, że imigranci z Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej przyjeżdżają po świadczenia socjalne? Jaką pogardę trzeba wreszcie żywić dla faktów, żeby twierdzić, że Unia Europejska i reprezentowana przez nią międzynarodowa klika to admiratorzy wolnego rynku, który „zatruwa rasę”? Polemika z tymi tezami to temat na osobny artykuł, mało jednak prawdopodobne, żeby na tym poziomie pogardy dla logiki komuś z nich trafiły do przekonania jakiekolwiek argumenty.
Na szczęście oni widoczni są raczej na Facebooku – na marszu stanowili tylko epizod, choć bolesny i żenujący. W ogólnym rozrachunku i pomimo tych niesnasek marsz uznać należy za udany.
Jan Kołakowski